piątek, 10 marca 2017

(119) Zima koloru turkusu, Carina Bartsch

Myślę, że pamiętacie recenzję pierwszej części tej duologii (tak to się mówi? :D). Wtedy książka ta nie przypadła mi za bardzo do gustu, ale zakończenie rozwaliło mnie na łopatki. I musiałam dowiedzieć się co było dalej. Dlatego mam dzisiaj dla Was recenzję drugiej części.


Tytuł oryginału: Türkisgrüner Winter
Cykl: Lato koloru wiśni (tom 2)
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 9.10.2015
Liczba stron: 456
Romans, Young Adult 

Emely i Elyas nie odzywają się do siebie i ogólnie jest to taka totalna= ignorancja. Nie piszą nie dzwonią. Następnie zostaje zorganizowana impreza Halloweenowa, a Emely pojawia się na niej aby pogadać z Elyasem. Niestety to nie dochodzi do skutku, bo dziewczyna spija się i... no cóż. 

Pijana Emely= najzabawniejsza Emely. W życiu się tak nie uśmiałam na książce, jak na fragmentach, gdy Emely próbuje mówić składnie i sensownie. Fragmenty zamieszczałam na swoim instastory, zresztą ja tam często dodaję zdjęcia fragmentów, więc zapraszam do obserwacji (@inthefuturelondon). Wracając do tematu. 
Tak jak pierwsza część była dla mnie niezrozumiała i zbyt chaotyczna, tak ta jest całkowitą jej przeciwnością. Sprawiła, że przez kilka stron zaśmiewałam się do łez, by na następnych kilku stronach ścierać łzy z policzków. Tak właśnie podziałała na mnie ta książka. 
Zacząłem zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście wszystko zaczęło się od nowa, czy może nigdy się nie skończyło.
Z jednej strony byłam wściekła na Emely, że nie potrafi się określić co do Elyasa. Wszyscy ją rozgryźli, ale ona twardo upierała się przy swoim i chciała jak najbardziej udowodnić, że wcale nic nie czuje do chłopaka. Elyas właściwie zachowuje się identycznie. 

Nie myślałam, że ta książka tak rozpierdzieli mi psychikę, pogniecie serce i potnie na malutkie kawałeczki. Czytając ostatnie słowa, moje serce powolutku pękało. A w oczach zbierały się łzy. 
W tym przypadku nie ma mowy o "syndromie środkowego tomu". Po pierwsze, są tylko dwie części (nad czym ubolewam OKROPNIE), a po drugie książka ta jest o tysiąc razy lepsza moim zdaniem od "Lato koloru wiśni". I mogłabym nawet powiedzieć, że "Zima koloru turkusu" spokojnie mogłaby funkcjonować bez tej pierwszej części, bo samej daje sobie świetnie radę. 

Kończę na tym, bo nie zniosę dalej wspomnienia tej książki. Dalej jestem w rozsypce. Jestem totalnie zauroczona i na pewno chce wrócić do tej serii jeszcze kiedyś. Bo to naprawdę piękna historia, ciepła, urocza, czasami wnerwiająca, ale łatwo się ratuje scenami zabawnymi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz