czwartek, 3 października 2019

Ostatnio obejrzane #1

Jakby mi było mało obowiązków, postanowiłam wprowadzić coś na kształt nowej serii, w której będę opowiadać Wam o ostatnio obejrzanych filmach czy serialach. Nie będą to takie długaśne recenzje, ale krótkie opinie o kilku takich produkcjach. To jak, zaczynamy?



Holiday (2006), reż. Nancy Meyers


Jest to film świąteczny, choć moim zdaniem spokojnie można oglądać poza sezonem. Przykładowo ja obejrzałam go we wrześniu, więc w okresie zdecydowanie dalekim od Bożego Narodzenia. Chodzi tu mniej więcej o to, że dwie kobiety ze złamanymi sercami, postanawiają zamienić się na czas świąteczny domami. Tak oto Amerykanka ląduje w małym angielskim miasteczku, a Angielka trafia do miasta aniołów. Tam przeżywają one swoje własne rozterki miłosne i nie tylko, ale także poznają nowe osoby, które zdecydowanie mieszają im w głowach.

Przyznam, że oglądałam go trochę z takim przymrużeniem oka. Byłam nastawiona na zwyczajny film, który nie wniesie nic nowego do mojego życia. Słuchajcie, ta dwugodzinna produkcja tak bardzo mi się podobała, że do dziś nie mogę o niej zapomnieć. Jest to zabawna, ciepła i wzruszająca opowieść o tym, jak zaskakujący bywa los. No i na oklaski zasługuje gra aktorska Cameron Diaz oraz Kate Winslet, które naprawdę lubię. Dla mnie jest to rewelacyjny film, który z pewnością obejrzę jeszcze nieraz.


Miłość pod jednym dachem (2019), reż. Roger Kumble 

Ten film wyświetlał mi się na Netfliksie w proponowanych już dość długo. Właściwie od dnia swojej premiery na tej platformie. Długo zwlekałam, zanim w końcu go włączyłam. Czy żałuję, że się przemogłam i go zobaczyłam? I tak i nie.

Z jednej strony jest to świetna historia, której celem jest ukazanie tego, co jest w życiu najważniejsze (nie pieniądze, a spełnianie marzeń). Dodatkowo jest zabawna i nie raz wybuchałam śmiechem, reagując na to, co działo się na ekranie. Z drugiej jednak strony, Miłość pod jednym dachem to kolejna schematyczna historia o miłości, małej mieścince i takich tam. Tego jest już od groma. Podejrzewam, że w ciągu roku wychodzi co najmniej kilkanaście tego typu filmów.

Zapomniałam wspomnieć, o czym właściwie on jest. Otóż główna bohaterka, pracująca jako architekt, wygrywa hotel w Nowej Zelandii. Od razu przed oczami staje jej realizacja marzeń o ekologicznym domu, czerpiącym energię słoneczną i nie tylko. Kiedy dociera na miejsce, okazuje się, że hotel jest w opłakanym stanie. Oczywiście, poznaje tam faceta, który po jakimś czasie zdobywa jej zaufanie i pomaga w odremontowaniu budynku. Wszyscy wiedzą, jak może się to skończyć, prawda?

Dla mnie nie jest to film najgorszy (zaraz będą gorsze, uwierzcie!), ale też nie najlepszy.


Wysoka dziewczyna (2019), reż. Nzingha Stewart

Jest to film, który również miał swoją premierę w tym roku. Słyszałam o nim sporo na Instagramie, w większości były to negatywne opinie. W zeszłą sobotę tak wyszło, że w końcu go obejrzałam. Co stwierdziłam na koniec? Straciłam ponad godzinę swojego życia na obejrzenie kompletnie bezsensownego filmu, który jest obrzydliwie przewidywalny i dość żałosny.

Jak sam tytuł mówi, jest to historia dziewczyny, która ma aż 186 cm wzrostu oraz rozmiar buta 47. Tak, dobrze widzicie. Jodi (swoją drogą chyba nie mogli się zdecydować, jak wymawiać jej imię i raz ktoś mówił do niej "Jodi" a raz "Dżodi") jest z tego powodu wyśmiewana oraz towarzyszy jej tekst "jak tam pogoda na górze?". Ma niskiego przyjaciela, który jest gotowy zrobić dla niej wszystko i patrzy na nią, jak w obrazek. No tak, brzmi typowo co? Z miejsca zakochuje się ona w nowym chłopaku, który przyjechał ze Szwecji, a jej starsza siostra jest najpiękniejszą dziewczyną, która wygrywa mnóstwo konkursów piękności.

Ten film to dla mnie jedno wielkie nieporozumienie. Jest nudny, schematyczny, nieśmieszny i poważnie, jest mi przykro, że go obejrzałam. Zdecydowanie go nie polecam, nawet najgorszemu wrogowi.


After (2019), reż. Jenny Gage

O. Mój. Boże. Jakie to jest złe. Tragiczne wręcz.

Kilka lat temu czytałam książkę Anny Todd, na której podstawie powstał ten film. Powieść naprawdę mi się podobała, była wciągająca i czuć było te emocje, które chciała przedstawić autorka. Oglądając tę "produkcję", czułam okropne zażenowanie. I nic poza tym. Serio. Kompletnie nie czuć tutaj tych emocji. Aktorzy są tacy jacyś sztywni, jakby kij połknęli, a namiętność między nimi jest... nieobecna.

Mam wrażenie, że osoby, odpowiedzialne za scenariusz, wycięły większość książkowych scen, zostawiając tylko te, które były niby najistotniejsze. Otóż nie, moi drodzy. To wygląda, jakby ktoś nagrywał telefonem poszczególne sceny, a następnie zlepił je ze sobą w Movie Makerze. Po prostu tragedia, no. 😂

Uwierzcie mi, że lepiej bawiłam się już podczas oglądania 50 twarzy Greya. Tam przynajmniej czułam jakiekolwiek emocje, a aktorzy potrafili je dobrze ukazać. Tutaj jest po prostu masakra. Jestem na nie, nie polecam tego tworu. Nie oglądajcie go, pod żadnym pozorem. Szkoda czasu.


1 komentarz:

  1. Dla mnie z dwojga złego filmowa wersja "After" już była lepsza niż książkowa :P Nie znaczy to, że uważam którykolwiek z tych utworów za dobry - obydwa są okropne... Zgadzam się również, że "Wysoka dziewczyna" to dość żenujący film...

    OdpowiedzUsuń